Ostatnie pożegnanie śp. Andrzeja Dałka
„Odszedł człowiek, który kochał rodzinę, kochał pracę i kochał ludzi… Dziękuję Bogu, że Go spotkałem na swojej drodze…” To kilka z wielu wzniosłych zdań jakie padły podczas pogrzebu.
W ostatni czwartek kwietnia pożegnaliśmy śp. Andrzeja Dałka. Był niezastąpionym członkiem najbliższej rodziny. Był zaangażowany w życie społeczne swojej gminy, Izby Rolniczej, Straży Pożarnej oraz Łódzkiego Związku Hodowców Bydła. Był wieloletnim znanym hodowcą w strukturach Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka.
Uroczystość pogrzebowa miała miejsce w Kościele Parafialnym w Bąkowie Górnym. Wśród żegnających zmarłego udział wzięła także delegacja z ŁZHB i PFHBiPM.
Homilia podczas pogrzebu odnosiła się do człowieka jako siewcy, siewcy którym niewątpliwie był śp. Andrzej. Siewcy, który zasiał w swoim życiu, choć krótkim, wiele dobrego. Doskonale symbolizuje to fragment z powieści Chłopi, W. S. Reymonta, który został przytoczony i jest przedstawiony poniżej:
” Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać…
Przychylił się pod ciężarem i z wolna, krok za krokiem szedł i tym błogosławiącym, półkolistym rzutem posiewał ziemię na zagonach.
(…)A Boryna, zapatrzony przed się w cały ten urokliwy świat nocy zwiesnowej, szedł zagonami cicho, niby widmo błogosławiące każdej grudce ziemi, każdemu źdźbłu, i siał – siał wciąż, siał niestrudzenie.
Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać.
Szedł aż do krańca pól, a gdy mu ziemi zabrakło pod ręką, nowej nabierał i siał, a gdy mu drogę zastąpiły kamionki a krze kolczaste, zawracał.
Odchodził daleko, że już ptasie głosy się urywały i kajś w mglistych mrokach zginęła cała wieś, a obejmowało płowe, nieprzejrzane morze pól, ginął w nich kiej ptak zabłąkany lub kiej dusza odlatująca ze ziemie – i znowu się wyłaniał bliżej domów, w krąg ptasich świergotów powracał i w krąg zamilkłych na chwilę trudów człowieczych, jakby wynoszony z nawrotem na krawędź żyjącego świata przez chrzęstliwą falę zbóż (…)
I tak przechodził czas, a on siał niezmordowanie, przystając jeno niekiedy, bych odpocząć i kości rozciągnąć, i znowu się brał do tej płonej pracy, do tego trudu na nic, do tych zbędnych zabiegów.
A potem, kiej już noc ździebko zmętniała, gwiazdy zbladły i kury zaczynały piać przed świtaniem, zwolniał w robocie, przystawał częściej i zapomniawszy nabierać ziemi pustą garścią siał – jakby już jeno siebie samego rozsiewał do ostatka na te praojcowe role, wszystkie dni przeżyte, wszystek żywot człowieczy, któren był wziął i teraz tym niwom świętym powracał i Bogu Przedwiecznemu.
I w oną żywota jego porę ostatnią cosik dziwnego zaczęło się dziać: niebo poszarzało kiej zgrzebna płachta, księżyc zaszedł, wszelkie światłości pogasły, że cały świat oślepł nagle i zatonął w burych skołtunionych topielach, a coś zgoła niepojętego jakby wstało gdziesik i szło ciężkimi krojcami wskroś mroków, że ziemia zdała się kolebać.
Przeciągły, złowróżbny szum powiał od borów.
Zatrzęsły się drzewa samotne, deszcz poschniętych liści zaszemrał po kłosach, zakołysały się zboża i trawy, a z niskich, rozdygotanych pól podniósł się cichy, trwożny, jękliwy głos:
– Gospodarzu! Gospodarzu!
Zielone pióra jęczmion trzęsły się jakby w płaczu i gorącymi całunkami przylegały do jego nóg utrudzonych.
– Gospodarzu! – zdały się skamleć żyta zastępujące mu drogę i trzęsły rosistym gradem łez. Jakieś ptaki zakrzyczały żałośnie. Wiater załkał mu nad głową. Mgły owijały go w mokrą przędzę, a głosy wciąż rosły, olbrzymiały, ze wszystkich stron biły jękliwie, nieprzerwanie:
– Gospodarzu! Gospodarzu!
Dosłyszał wreszcie, że rozglądając się wołał cicho:
– Dyć jestem, czego? co?…
Przygłuchło naraz dokoła, dopiero kiej znowu ruszył posiewać ociężałą już i pustą dłonią, ziemia przemówiła w jeden chór ogromny:
– Ostańcie! Ostańcie z nami! Ostańcie!…
Przystanął zdumiony, zdało mu się, że wszystko ruszyło naprzeciw, pełzały trawy, płynęły rozkołysane zboża, opasywały go zagony, cały świat się podnosił i walił na niego, że strach go porwał, chciał krzyczeć, ale głosu już nie wydobył ze ściśniętej gardzieli, chciał uciekać, zabrakło mu sił i ziemia chwyciła za nogi, plątały go zboża, przytrzymywały bruzdy, łapały twarde skiby, wygrażały drzewa zastępujące drogę, rwały osty, raniły kamienie, gonił zły wiater, błąkała noc i te głosy, bijące całym światem:
– Ostańcie! Ostańcie!
Zmartwiał naraz, wszystko przycichło i stanęło w miejscu, błyskawica otworzyła mu oczy z pomroki śmiertelnej, niebo się rozwarło przed nim, a tam w jasnościach oślepiających Bóg Ociec, siedzący na tronie ze snopów, wyciąga ku niemu ręce i rzecze dobrotliwie:
– Pódziże, duszko człowiecza, do mnie. Pódziże, utrudzony parobku…
Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce, jak w czas Podniesienia:
– Panie Boże zapłać! – odrzekł i runął na twarz przed tym Majestatem Przenajświętszym.
Padł i pomarł w onej łaski Pańskiej godzinie.
Świt się nad nim uczynił, a Łapa wył długo i żałośnie…”
Rodzinie zmarłego składamy wyrazy głębokiego współczucia w imieniu środowiska hodowców z woj. łódzkiego i kierownictwa PFHBiPM.
Krzysztof Gałązka